Polska Klasa Średnia ' 2001

Skrócony i nieco przeredagowany (za zgodą autora) tekst ukazał się w Wydaniu Świątecznym Newsweek Polska z 23.12.200: Nie Zmarnujmy Szansy, str. 110-112.

Zainteresowanie klasą średnia to rzecz zmienna. Każdy domyśla się, że jej rola w demokracji i rynku to nie to samo, co sugerowana rola klasy robotniczej w socjalizmie. Ale tęsknota za jakąś wiodącą silą społeczną pozostała. Nie tylko politycy rozglądają się za grupą społeczną, która byłaby czynnikiem wspierającym modernizację państwa, przemiany, które warunkują pomyślny rozwój Polski, ale nie zawsze są akceptowane wtedy, kiedy ich wprowadzenie jest konieczne. Wiara, że ktoś uzna państwo za swoje, w dobrym tego słowa znaczeniu, że będzie czynnikiem stabilizującym i nie pozwoli utopić polityki w morzu populizmu i roszczeń, jest nadzieją dla każdego, kto dobrze Polsce życzy. Klasa średnia – nie po raz pierwszy w trakcie ostatnich wyborów – taką nadzieją dla polityków różnych partii była i pewno pozostanie, choć z jej określeniem miewamy kłopoty.

W istocie brak zdrowej klasy średniej jest zagrożeniem. Rozpad społeczeństwa na elity finansowe i wielkie rzeszy biednych, bez szans awansu, nie jest dobrą perspektywą. Grozi utrwaleniem biedy, brakiem nadziei, wielkimi napięciami społecznymi. Nie tworzy rynku i nie sprzyja demokracji, za to korumpuje państwo. Jednocześnie czyni je obcym dla większości obywateli. Powodzenie przemian i rozwój zależą zapewne od liczebności i jakości klasy średniej. Jej kształt, także liczebność i stopień identyfikacji z państwem odbiega od idealistycznych oczekiwań, jakiekolwiek by one były. Zależy on jednak także od polityki. Koło jest zamknięte i polityka kolejnych rządów ma wpływ na losy klasy średniej. Wpływ zdecydowanie mniejszy niż sądzi większość obywateli czerpiąc z doświadczeń względnej wszechmocy państwa socjalistycznego. Jednak wystarczająco duży, aby poświęcać mu uwagę i mówić o odpowiedzialności rządzących.

Pomimo wszelkich trudności i rozmaitych definicji, ideał przedstawiciela klasy średniej większych sporów nie budzi. Zapewne nie należy do niej każdy przedsiębiorca i nie tylko przedsiębiorcy ją tworzą. Chodzi raczej o tych, którzy akceptują to, że człowiek sam troszczy się o siebie i rodzinę, a od państwa oczekuje raczej poczucia pewności i obliczalności reguł gry niż pomocy. Niektórzy zaliczają do klasy średniej – stosując kryterium zamożności – tych, którzy nie maja kłopotów z zaspokojeniem podstawowych potrzeb i generalnie nie boją się o swą przyszłość. Zbigniew Brzeziński powiedział kiedyś, że chodzi raczej o tych, którzy zasadniczo aprobują swój status, obojętne, jakim on jest w rzeczywistości. Spostrzeżenie to jest szczególnie trafne, gdy spojrzeć na stabilizującą rolę klasy średniej. Zapewne trafią wtedy do klasy średniej ludzie biedni, pracowicie poprawiający swój los, a nie będzie można do niej zaliczyć wielu ludzi stosunkowo zamożnych, a chętnych do rewindykacyjnej aktywności, obnoszących się ze swymi niepowodzeniami i obarczających państwo odpowiedzialnością za wszystko. Klasa średnia ciężko pracuje. Przedsiębiorcy pracują – średnio licząc – dłużej od pracowników najemnych. Wielu profesjonalistów też nie liczy godzin pracy.

Zapewne przemiany w Polsce w pierwszym okresie tworzyły dobry grunt dla takich postaw. Jednak obiektywne warunki, ostrość konkurencji, kłopoty koniunkturalne nie pozwalają na przekonanie o trwałości własnego statusu. Ten, kto zaczął dorabiać się na początku lat dziewięćdziesiątych podejmując działania na kompletnie opustoszonym rynku, albo rozwijał interes prowadzony w okresie PRLu uwalniając się z absurdalnych ograniczeń socjalizmu rychło zauważył kres owej specyficznej łatwości działania na początku transformacji. Dotyczy to także znacznej liczby wolnych zawodów i profesjonalistów. Najpierw rynek zapełnił się, pojawiła się realna konkurencja. Otwarcie ma swoje konsekwencje, także w postaci bardziej wymagającej konkurencji, nie zawsze uczciwej. Są to kłopoty często wyolbrzymiane, ale gdy tempo wzrostu nieco spadło nadzieje załamują się szybko. Nie ma ani oszczędności, ani dłuższego doświadczenia, które razem wzięte pozwalają spokojniej reagować na kryzys.

Część rozterek dzisiejszej klasy średniej jest nieusuwalna, a próby ich przezwyciężenia byłyby utopią zbliżoną do dziewiętnastowiecznych ruchów niszczycieli maszyn. Część ówczesnych robotników upatrywała swych nieszczęść w mechanizacji przemysłu, która likwidowała ich miejsca pracy, zanim otworzyła wielkie możliwości i podniosła poziom życia wszystkich – robotników także, choć wielu musiało zmienić pracę, kwalifikacje i zawód. Dziś obok postępu technologicznego mamy wiele innowacji natury organizacyjnej oraz ekonomicznej – w tym naturalne i polityczne ułatwienia w handlu międzynarodowym - i próba ich powstrzymania jest także utopią. Potrzebny jest namysł nad cywilizowaniem skutków szybkich zmian, ale próba wyhamowania wzrostu wydajności byłaby działaniem albo nierealnym, albo takim, którego realizacja prowadzi do zacofania i biedy. Napływ kapitału do Polski jest kilkakrotnie mniejszy – gdy brać pod uwagę wielkość kraju – niż do Węgier lub Czech, za mały w porównaniu do potrzeb inwestycyjnych, których nie zaspokoją bardzo skromne rodzime oszczędności. A już budzi niepokój. Izolacja, która nigdzie się nie sprawdziła, w Polsce byłaby szczególnie niedobra. Nie można odkładać na potem otwarcia i integracji, bo późniejsza konfrontacja byłaby jeszcze bardziej bolesna. Te wszystkie okoliczności każą jednak tym bardziej czynić w polityce to, co jest możliwe i wskazane. Zarówno w sferze polityki gospodarczej, jak i działania państwa. Także mordercza konkurencja może być uczciwa lub nie.

Pierwsze decyzje lewicowego Rządu i Sejmu budzą niepokój. Opodatkowanie oszczędności i podwyższenie podatków, choćby niewielkie, jest złym sygnałem. W Polsce oszczędności są kilkakrotnie mniejsze niż u europejskich sąsiadów nie tylko w liczbach bezwzględnych, co zrozumiałe, ale także w proporcji do produktu krajowego, gdy liczyć globalnie albo średniej płacy, gdy spojrzeć przez pryzmat gospodarstwa domowego. Oszczędności tworzą poczucie pewności rodziny i podstawę inwestowania gospodarki. Poza tym trzeba pamiętać, że przez wiele lat konsumpcja rosła szybciej niż produkt krajowy. W takiej właśnie sytuacji wprowadza się opodatkowanie oprocentowania oszczędności, przyspieszenie progresji podatkowej, a wkrótce zwiększenie danin publicznych – część składki na obowiązkowe ubezpieczenia zdrowotne stanie się samoistnym podatkiem, a nie tylko częścią podatku dochodowego. Otrzymamy więc niezbyt silny, ale widoczny sygnał przeciw oszczędzaniu, a progresja złapie właśnie tych, którzy z trudem zbliżają się do awansu.

Na sytuację klasy średniej rzutuje jednak nie tylko polityka ekonomiczna. Bezpieczeństwo od bandytów jest równie ważne i dotyczy wszystkich. Ale gdy policja nie radzi sobie ze złodziejami i bandytami, a sądy oceniają ich postępowanie jako mało szkodliwe dla społeczeństwa powstają rozwiązania alternatywne – opieka ze strony gangsterów. Zuchwałość przestępców prowadzi do tego, że w niektórych miejscowościach porządni ludzie nie założą knajpy, bo nie chcą być zmuszeni do sprzedawania nielegalnego alkoholu dostarczanego przez miejscowy gang, który bez tego nie da im spokoju. Cnotą ludzi i kapitałem społecznym jest pewność obrotu, mówiąc po ludzku dotrzymywanie umów. Trudno o rzetelny rozwój gospodarki i uczciwie budowany dostatek ludzi, gdy państwo i prawo nie sprzyjają takim właśnie obyczajom. Dzieje się tak, gdy sądy cywilne są opieszałe, a egzekucja wyroków oceniana jest, może przesadnie, ale nie bez racji, jako fikcja. W rezultacie rosną prywatne, przestępcze grupy egzekutorów długów. Stosunek lewicy do polityki bezpieczeństwa nie jest jasny. Nie chodzi tu tylko prawo karne – zwłaszcza w sprawach proceduralnych wymaga ono zmian. Nie ma jasnych sygnałów, co w tej materii uczyni nowa koalicja.

Chorobą, która toczy życie publiczne – politykę i gospodarkę jest korupcja. Sytuacja, w której układy – klikowe, rodzinne lub opłacane łapówkami – decydują o powodzeniu przedsięwzięć gospodarczych w stopniu większym, niż rzeczywista przedsiębiorczość ma swoje skutki moralne i ekonomiczne. Jeżeli trafne odgadnięcie potrzeb innych ludzi, czyli dobre rozpoznacie rynku, umiejętność obniżania kosztów -  przez lepszą organizację lub nowe technologie - muszą ustąpić przed korupcją, to trudno mówić o wzrastaniu warstwy społecznej, której misją jest szeroko rozumiana przedsiębiorczość. Rozrasta się raczej grupa cwaniaków i kombinatorów. Nie stanowi ona budującego wzorca dla ambitnej młodzieży – przeciwnie – utrwala obiegowe opinie o „z natury nieuczciwym” charakterze handlu i wszelkiego biznesu. Taka „klasa średnia” psuje państwo, jest podporą, ale nie dla niego, lecz dla nieuczciwych funkcjonariuszy. Rządząca się takimi prawami gospodarka ogranicza realne inwestycje i rozwija się wolniej, odstręcza inwestorów, którzy mają do zaoferowania technologie, a nie łapówki i ludzi, którzy mają talent, ale nie do kantów.

Drugą stroną tego medalu jest pęd do polityki – państwowej i lokalnej – motywowany przede wszystkim budową układów polityczno – gospodarczych. Zdobycie stanowiska jest inwestycją, która musi się zwrócić. Kategorie takie jak dobro wspólne albo aspiracje wpływania na bieg spraw państwa lub miasta, społecznikowskie poczucie zaangażowania albo ambicja bycia przywódcą ustępują prostej konstatacji, że polityka może być niezłym biznesem. Jego istotą jest czerpanie korzyści z szafowania dobrem, jakim są różnorodne decyzje, które mogą innym ułatwić lub utrudnić osiągnięcie powodzenia ekonomicznego.

Przeciwstawienie się korupcji jest trudnym wyzwaniem dla polityki. Społeczeństwie nie ma dłuższego, nieprzerwanego demokratycznego i republikańskiego doświadczenia. Dlatego poziom tolerancji dla tego rodzaju nieuczciwości, której ofiarą jest dobro wspólne – republika, a nie konkretna osoba, jest wyższy niż skłonni jesteśmy zakładać w porywie publicystycznej werwy lub politycznej debaty. Krzywda ubogich jest w tym przypadku mało widoczna dla nich samych, rozłożona w czasie i przestrzeni. To, że publiczna budowla budowana jest drożej lub gorzej mało kogo dotyka wprost. Najsilniejsi jakoś sobie zawsze poradzą, a jeżeli nie mają ochoty na układy i kupowanie przetargów, to zawsze mogą szukać szczęścia i lokaty dla swych pieniędzy w regionach, gdzie te dolegliwości są mniejsze. Właśnie średnia klasa, politycznie świadoma i oczekująca szans uczciwego działania mogłaby być podporą polityki zmierzającej do wypierania korupcji. Gdyby była. Koło zamyka się. Przerwać może je odwaga polityczna, gotowość do rozstania z własnymi towarzyszami partyjnymi, którym nie będzie po drodze z programem antykorupcyjnym. Najważniejsze jest całkowite uwolnienie ścigania korupcji od politycznych uwarunkowań. Konieczna jest też poprawa zasad funkcjonowania państwa. Jawność procedur, eliminowanie konfliktu interesów, konkursowy i kadencyjny dobór funkcjonariuszy, wprowadzanie obiektywnych zasad postępowania w miejsce uznaniowości, to sposoby tyleż znane, co niewygodne. Ich wdrożenie napotyka na opór ubrany w szaty patriotyczne i państwowotwórcze. Za hasłem, że państwo nie może pozbawiać się wpływu na ważne sprawy społeczne i gospodarcze, ukrywa się niechęć do zmiany sposobu sprawowania władzy. Jej treścią stałoby się bowiem kształtowanie reguł - na poziomie politycznym i ustawodawczym oraz rzetelne egzekwowanie prawa i realizacja polityki - na poziomie administracyjnym. Natomiast funkcje publiczne byłyby odarte z przyjemności dzielenia przywilejów.

Lewicy trudno realizować taki model, gdyż wiąże się on zasadniczo z państwem, które ogranicza swoje funkcje do klasycznych zadań, rezygnując z interwencji w gospodarce. Nieuchronny brak elastyczności istotnie utrudnia bowiem różne działania, także uczciwe, które pozwalają szybko, na skróty, rozwiązywać część konfliktów. Jest jednak uproszczenie, bo większość funkcji państwa z zakresu solidarności społecznej, których zakres zawsze będzie pozostawał sporny, można jednak ująć w czytelne reguły.

Te trzy kwestie – polityka gospodarcza i stosunek do przedsiębiorczości, wzrost poczucia bezpieczeństwa gwarantowany przez państwo i walka z korupcją w decydujący sposób zadecydują o rozwoju Polski. Zwiększą zaufanie do państwa, a jednocześnie rozszerzą społeczne zaplecze do takiej właśnie polityki – klasę średnią. Zaniechania będą prowadzić w kierunku odwrotnym. Wzrastać będą liczne rzesze nie próbujące nawet awansu materialnego na drodze cięższej pracy i przedsiębiorczości. Łatwo padną one ofiarą demagogów i bonzów związkowych, którzy już zwietrzyli szanse na wpływy i w końcu także pieniądze, które można zyskać na cudzej biedzie. Z drugiej strony wielkie pieniądze w ręku małej grupy nie są dobrym gruntem dla państwa obywatelskiego. Państwo sprawne i uczciwe, widziane jako gwarant wolności, którego autorytetu i stanowczość oczekujemy tam gdzie są zagrożone; wolność, własność i bezpieczeństwo nie jest potrzebne oligarchii. Niektóre sprawy może ona - w odróżnieniu od reszty społeczeństwa - rozwiązać sobie sama, bez pomocy polityki. Także tam, gdzie jej interesy są zbieżne z dobrem wspólnym, rzadko widzi powód do zabiegania o systemową naprawę państwa, gdyż mniejszym wysiłkiem może je nagiąć do swoich konkretnych oczekiwań, kiedy tego potrzebuje.

Z wielu konkretnych decyzji politycznych układa się trend sprzyjający jednemu z tych dwu scenariuszy przemian społecznych. Chociaż ideały, o których była mowa to raczej kanon prawicy, to lewica ma szanse je podjąć z pożytkiem dla wszystkich, ale woli takiego działania nie widać.